Jechać czy nie jechać - oto jest pytanie, które nurtowało nas przed tym meczem.
Z jednej strony jesteśmy coraz mniej milej tam widziani, z drugiej to wciąż NASZ Hutnik i piłkarzyki są o krok od utrzymania.
Zapadła decyzja - jechać, chociaż w lekko okrojonym składzie.
Gdy wjeżdżamy sobotnim rankiem do Nowej Huty mamy poczucie błędnej decyzji. Leje jak z cebra. I nie zanosi się, że jak to zwykle w przypadku meczów Hutnika, przestanie padać.
Odwiedzamy więc rodzinne pielesze, gdzie uraczeni jesteśmy solidnym obiadem, a przy kawce i jagodziankach omawiamy nasze spojrzenie na konflikt za wschodnią granicą.
Po obiadku tankujemy u Obajtka, który akurat na najtańszej stacji w Hucie zatrudnił ładną dziewojkę. Oprócz paliwa tankujemy również setkę małpki, co powoduje iż jak za uderzeniem magicznej różdżki Harry Pottera przestaje padać, a nawet wychodzi słoneczko.
Po wejściu na obiekt, ogarnięciu sprzętu i odnalezieniu kamizelek, sadowymi się po przeciwległym stronach murawy. Mecz od początku nie idzie po myśli Hutnika, a na początku drugiej połowy okazuje się że człowiek człowiekowi Wilkiem.
Ciekawie jest w przerwie. I to nie z powodu konkursu rzutów karnych organizowanych przez prężnie rozwijający się na Hutniku Dział Marketingu. Okazuje się bowiem iż mecz z KKS Kalisz mógł być także wydarzeniem w zakresie chuligańskim. Kibice gości przyjechali wzmocnieni łódzkim Widzewem, a może nawet niezbyt u nas lubianą krakowską Wisłą. Niestety nie zostali wpuszczeni na sektor gości, bo coś przychachmęcili z lista. W trakcie przerwy wyłamali bramę i awantura wisiała w powietrzu. Tylko wisiała.
Po meczu pakujemy się do auta i wracamy do Stolicy. W trakcie trudnej podróży, bo znowu zaczęło lać, świętujemy zakończeniem ekstraklasowej przygody pewnej drużyny z Gdańska, która kiedyś nam zamknęła drogę do utrzymania się w pierwszej lidze. Niech im ziemia lechią będzie.
Do Warszawy docieramy późno przed północą. Przyjmujemy jeszcze banię na dobranoc w wiadomej intencji. A Hutnik i tak się utrzyma - spokojna głowa. Zdjęcia wyszły fajne. Rekordy popularności bije sędzina liniowa - niczym syrenka w sieci, acz co odpyskowała naszemu piłkarzowi - to Jej.
Comentários